No, idealnie nie jest. Ale i tak będziemy tęsknić.
Skończone. Przynajmniej na kilka miesięcy. Bo to jeszcze jakieś ostatnie puchary, ostatnie play-offy. Bo transfery, nowi trenerzy, ploteczki... Ale Premier League, jako taka, na kilka miesięcy bierze sobie wolne. Niby emocje mieliśmy zapewnione do ostatniego meczu, a jednak skończyło się... przewidywalnie? Ja spodziewałam się wygranej City przez cały sezon. I, mimo że zasadniczo ich lubię, wolałabym inne zakończenie. Bo mam już dość słuchania jak genialną drużyną jest Manchester City. Bo wolę emocjonalnego Kloppa niż Guardiolę (który może także jest emocjonalny, ale jakoś bardziej wewnętrznie i mniej pozytywnie). Bo City coraz bardziej przypomina mi korporację, której głównym zadaniem jest „robienie” pieniędzy niż drużynę piłkarską. Ale pewnie, jak to ja, po prostu się czepiam. Z ostatniej kolejki zapadł mi w pamięć jeszcze jedno: spotkanie Manchesteru United i Cardiff. 0:2. W ostatnim meczu sezonu. Na własnym boisku. Rozpad i dezintegracja. I to